Sławomir Hawryszczuk
„Religia Rocka”
WPiK ENETEIA
Warszawa 2010
Artykuł dostępny na stronie http://fotokolaseum.pl
„Religia Rocka”
WPiK ENETEIA
Warszawa 2010
Artykuł dostępny na stronie http://fotokolaseum.pl
Muzyka jest nieodzownym elementem w
życiu człowieka. Banał? I co z tego. Człowiek, jako istota wrażliwa i
czuła, podatny jest na jej oddziaływanie i emocje, które od zarania
dziejów sam przypisywał poszczególnym jej elementom: stąd potrafimy np.
rozróżnić, że muzyka jest smutna lub wesoła na podstawie tonacji czy
metrum. Doskonale potrafimy też dopasować muzykę do sytuacji, w jakich
sami się znajdujemy – tę sztukę wykorzystują z powodzeniem dźwiękowcy
filmowi. Oczywistym również wydaje się fakt, że człowiek we wszelkich
swoich działaniach brnie do szczęścia – tak więc kolokwialnie mówiąc
„lubi się rozerwać”. Trudno zatem wyobrazić sobie gatunek muzyczny,
który chcielibyśmy słyszeć jako akompaniament dla naszego życia, lepszy
niż muzyka – nomen omen – rozrywkowa.
Niemal wszystkiemu, co zostało wymienione powyżej, Sławomir Hawryszczuk, autor książki pt. „Religia Rocka”,
zdaje się w swym dziele przeczyć. Na samym wstępie odczłowiecza ludzką
jednostkę twierdząc, że wśród rzeszy fanów muzyki rozrywkowej
uczestniczących w koncertach czy też mniejszych muzycznych imprezach,
zanika świadomość własnego „ja”, wola i rozsądek. Prawdopodobnie osoby,
które uczęszczają na muzyczne występy poczują się urażone – faktycznie w
tłumie chętnie dołącza się do tych wielotysięcznych głosów, które
„czczą” swoich idoli, ale kiedy ktoś przez przypadek boleśnie uderzy nas
w żebra, odczuwamy własne „ja” dość dokładnie zajęci łapaniem powietrza
i pomstowaniem. Na koncert idzie się też z własnej woli, trudno więc
jednoznacznie stwierdzić, że w trakcie zabawy tę właśnie wolną wolę
tracimy, po czym wraz z ostatnim słowem pożegnania padającym ze sceny –
wraca ona na swoje miejsce.
Kolejnym kontrowersyjnym (to chyba
komplement?) stwierdzeniem pana Sławomira Hawryszczuka jest pogląd, że
narodziny nowego nurtu muzycznego zaplanowano już w 1933 roku w Moskwie
zgodnie z dyrektywami politycznymi i wytycznymi Kominternu, z których
wynika, że produktem docelowym miała być muzyka masowa. Rock n’roll w
myśl tej tezy musiałby nagle na początku lat 50-tych pojawić się z
inicjatywy komunistów w USA, jako że pierwszy raz tego terminu użył Alan
Freed, amerykański discjockey, w 1951 roku. Jakoś trudno sobie
wyobrazić! Ponadto wyewoluował on wyraźnie z bluesa i jazzu, więc i te
dwa gatunki musiałyby być bardzo mocno związane z ZSRR, gdzie w
rzeczywistości przez bardzo wiele lat były zakazane. A może jednak tow.
Elvisa przerzucono łodzią podwodną prosto z Władywostoku?
Jednak nie tylko komuniści ponoszą
winę. Do bezpośrednich winowajców narodzin rocka zaliczyć należy
masonów. Zgodnie z tezami zawartymi w „Religii…” burzyli
wszelki oni porządek od wieków (np. tacy popularni prerockmani jak
Mozart, Wagner, Bach byli wolnomularzami), a rock n’roll był apogeum w
ich nieustającej walce ze światem. Pojawia się w recenzowanej książce
również tak nawet śmiałe stwierdzenie, że w XX wieku stworzyli masoni
sieć studiów nagraniowych, żeby nagrywać muzykę rozrywkową, której
zadaniem było omamienie młodzieży, wywołanie anarchii i przyspieszenie
narodzin New Age. Na podstawie fragmentu listu jednego z
członków włoskiej Wysokiej Wenty, która stanowiła główne kierownictwo
generalne tajnych stowarzyszeń masońskich, autor wskazuje, że muzyka
była jednym z najważniejszych narzędzi niezbędnych, by uczynić z młodzieży pozbawioną wolnej woli masę. Wniosek wysnuty został na podstawie tego fragmentu:
„Pod najbardziej błahym pretekstem
(…) stwarzajcie sami, lub jeszcze lepiej powodujcie, by to inni
stwarzali, różne organizacje mające na celu handel, przemysł, muzykę,
sztuki piękne itd. (…)”
Czujnemu oku nie umknie fakt, że muzyka
jest tutaj wymieniona w szeregu z innymi sposobami infiltracji
społeczeństwa, ale bynajmniej nie na pierwszym miejscu ani też nie
została w żaden sposób wyszczególniona.
W świetle wyżej wspomnianych
odkryć nie jest niespodzianką, że dla autora bez winy nie pozostają
ojcowie Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789 roku. Autor znajduje
analogię pomiędzy hasłem tejże rewolucji – „Wolność, równość, braterstwo!” oraz „Sex drugs and rock and roll!”, a następnie sugeruje, że wymieniona w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela (podstawowym dokumencie rewolucji) „równość” w tym kontekście miała zastąpić honor, zrównać zbrodniarza z człowiekiem prawym i „coraz
częściej smakowana w halucynogennych wizjach narkotycznych, stała się
wdzięcznym tematem piosenek rockowych i hymnów wznoszonych na cześć LSD”.
Po dłuższym zastanowieniu się nad tą tezą i odszukaniu w niej
wszystkich dziur, czyniących z niej przysłowiowy szwajcarski ser, możemy
dojść do wniosku całkiem przeciwnego – jedno nie ma żadnego związku z
drugim!
W kolejnych rozdziałach książki dowiadujemy się o wielu skandalach dotyczących The Beatles, Elvisa Presleya, Alice Coopera, The Rolling Stones, Marylina Mansona, Iron Maiden
czy Ozzy’ego Osbourne’a. Mimo iż wszystko to było dementowane już
wielokrotnie w kolorowych czasopismach, warto w tym miejscu niektóre
fakty przypomnieć. Proszę nie rechotać, ale:
Kiedy twierdzono, że Ozzy Osbourne z
premedytacją odgryzł głowę nietoperzowi, ten gorzko tego żałował,
ponieważ otrzymał wymierzonych w pośladki ponad 20 zastrzyków przeciw
wściekliźnie, gdyż zrobił to przekonany, że to gumowa zabawka (dużo
wysiłku włożył autor "Religii…" w to, by nie dostrzec ironii w
„wyjaśnieniach” Ozzy’ego). Alice Cooper nazajutrz po koncercie, na
którym ze wstrętem usunął ze sceny wrzuconego przez któregoś z fanów
martwego kurczaka, przeczytał w gazecie, że urwał mu łeb i wypił krew. Iron Maiden oskarżano o satanizm dość często, np. po wydaniu albumu „The Number Of The Beast”, co rozbawiło członków zespołu to do tego stopnia, że na kolejnej płycie jako intro do utworu zatytułowanego „Still Life” możemy usłyszeć puszczone od tyłu słowa perkusisty Nicko McBraina mówiącego: „Nie mieszaj się do rzeczy, których nie rozumiesz”. Na płycie z tego samego albumu pojawia się w tekście innej piosenki nawet fragment Biblii.
Omawiane są też w "Religii…"
obsceniczne teledyski, głównie Madonny i Michaela Jacksona, którzy –
nawiasem mówiąc – z rockiem mają bardzo mało wspólnego, ale w niczym to
autorowi nie przeszkadza, skoro do tezy idealnie pasuje. Co ciekawe,
pan Hawryszczuk w tej części książki na przestrzeni zaledwie kilku
stron sam sobie zaprzecza; początkowo wytyka artystom, że w swoich
teledyskach lansują głównie seks i narkotyki, po czym wymienia ich wśród
tych, których temat nie dotyczy, ponieważ sympatyzują z Hare Kriszna.
Z kolei w rozdziale poświęconym
okultyzmowi i satanizmowi autor udowadnia na podstawie etymologii słowa
„Lucyfer” (niosący światło, gwiazda zaranna), że epoka oświecenia jest
erą diabła i upadku moralności. Zwróciwszy uwagę na to, że w okresie
renesansu i oświecenia postęp dokonywał się nadzwyczaj szybko i
prężnie, należałoby też wysnuć wniosek, że wszelka ewolucja, ulepszanie
technologii to nic dobrego. Przeciwnie (!) – to dokonujące się dzieło
zniszczenia, a fakt członkostwa czołowych przedstawicieli europejskiej
elity umysłowej w lożach masońskich zdaje się to potwierdzać.
Najlogiczniejsze argumenty
przytoczone w książce dotyczą „przekazu podprogowego”. Zjawisko to
związane jest z procesem oddziaływania na mózg informacji z otoczenia,
który jest przez jednostkę całkowicie nieświadomy. W muzyce polega to na
tym, że słowa nagrane na taśmie odtworzone „od tyłu” zmieniają często
znaczenie i przekazywana do podświadomości treść jest zupełnie inna.
Najbardziej znany celowy zabieg tego typu został wykryty w piosence Led Zeppelin pt. „Stairway To Heaven”,
gdzie podczas odtwarzania utworu w odwrotnym kierunku usłyszymy słowa:
„Mój słodki Szatanie, tylko ty wytyczasz mi drogi!” Trudno się z tym nie
zgodzić – BMP (ang. backward masking process) jest bez
wątpienia jedną z ciemnych stron rock n’rolla zaraz obok narkotyków.
Ciekawe jest jednak, że tylko w przypadku rocka wspomina się o tym
procesie, pomimo że podobny zabieg pojawia się niemal bez przerwy w
rapie czy zwykłym popie. Można przywołać choćby piosenkę polskiej grupy
hip-hopowej Kaliber 44 zatytułowaną „Plus i minus”, która
została nagrana w ten sposób, że jeśli „puści się” ją w odwrotnym
kierunku, można usłyszeć spójny kompletnie inny tekst. Wyczyn ten budzi
nawet uznanie, ponieważ w innych przypadkach mamy raczej do czynienia
ledwie z pojedynczymi zdaniami, z których i tak połowa jest czysto
przypadkowa. BMP jest też główną podstawą pozwów w sprawach sądowych,
wytaczanych znanym rockowym wykonawcom – ale jak dotychczas jeszcze
nigdy żadna z kapel obarczona tym zarzutem nie przegrała. Przykładowo –
legendarna heavymetalowa grupa Judas Priest została oskarżona o
sprowokowanie przy pomocy BMP samobójstwa dwóch amerykańskich
nastolatków (sic!), ale sąd uznał, że nie ma dowodów na to, by zespół
celowo zastosował ten zabieg (autor wymienia zespół, jako jeden z
niewątpliwie celowo wykorzystujących przekaz podprogowy).
Przedstawione powyżej przykłady z lektury „Religia Rocka” Sławomira
Hawryszczuka to zaledwie nader cennych garść informacji, które autor w
książce przekazuje. Niestety, prawdopodobnie przyjdzie nam długo
poczekać, zanim pojawi się naprawdę rozsądna literatura omawiająca
zjawisko rock n’rolla i metalu od strony teologicznej. Autor mocno
skupił się stereotypach (często już obalonych) i tezach innych autorów,
którzy tworzyli swoje dzieła wiele lat wcześniej. Najskuteczniejszym
rozwiązaniem byłoby zapewne stworzenie książki, omawiającej „religię”
całego przemysłu rozrywkowego bez bagatelizowania innych gatunków i
generalizowania. Mimo to „Religia Rocka” jest na pewno
fascynującą lekturą i każdy, kogo interesuje takie spojrzenie na ten
temat, powinien po nią sięgnąć, gdyż jest jedyną w swoim rodzaju. I
niech tak pozostanie. Jedna taka książka, to moim zdaniem aż nadto.